Nie najlepszy okres dla sprzedających jabłka na rynkach hurtowych
Od początku grudnia na rynkach hurtowych zlokalizowanych w pobliżu zagłębi sadowniczych panuje zastój w handlu. Owoców nie brakuje. Podaż jabłek przewyższa popyt. Żeby sprzedać towar, trzeba swoje odstać, ale nie ma gwarancji, że nie wróci się z nim do domu.
Ceny osiągane przez poszczególne odmiany nie są dla producentów satysfakcjonujące. Kupujący wykorzystują okazję i dążą do zbijania ofert. Dla większości odmian standardem jest niestety cena 20 zł za klatkę 15 kg (Szampion, Ligol, Rubin, Alwa, Red Jonaprince). W przypadku drobniejszego sortu nawet 15 zł za skrzynkę. Drożej sprzedają się Lobo, Cortland, Empire, w przypadku których otrzymamy 40 zł. Szara Reneta czy Piękna z Boskoop – maksymalnie 50 zł za skrzynię. To mało jak na obecny rok, w którym pogoda była bardzo nieprzychylna.
Niektórzy sprzedający, chcąc wyzbyć się towaru, godzą się na jego sprzedaż nawet po zaniżonych cenach. Decydują się na to, ponieważ dostrzegają zagrożenie w postaci chorób przechowalniczych. Zegar tyka, a okres składowania owoców w przechowalniach czy zwykłych chłodniach może być krótszy po klęskowym sezonie. Owoce łapią GPP. Jeżeli jednak jabłka dobrze się przechowują, wydaje się, że obecny okres nie jest dogodny dla sprzedaży większych partii na giełdach. Są szanse, że ceny zaczną rosnąć od przyszłego roku, podobnie jak było to w 2020.
Rzeczywistość jest taka, że jabłka, które zakupiono od sadownika na giełdzie po 1 – 1,3 zł za kg, sprzedawane są później w detalu po 3 – 5 zł. Dlatego niektórzy zamiast zawozić towar na rynki hurtowe, próbują szczęścia w sprzedaży detalicznej. Na lokalnych targowiskach większość odmian utrzymuje cenę 3 zł za kg. Kosztuje to trochę zachodu, ale ludzie szukają jabłek przed świętami, a 45 zł za skrzynkę to nie 20.
Komentarze
Brak komentarzy