Białoruskie embargo. I co teraz będzie?
Wygląda na to, że tracimy rynek białoruski. Przynajmniej na 6 miesięcy następujących po 1 stycznia 2022 roku, z możliwością przedłużenia tego okresu, jeżeli nie ustaną nasze „działania destrukcyjne” wobec Białorusi.
O wprowadzeniu embarga na różne grupy produktów żywnościowych (w tym owoce i warzywa) pochodzących z Unii Europejskiej oraz wybranych krajów spoza UE (Stanów Zjednoczonych, Kanady, Wielkiej Brytanii, Norwegii, Albanii, Islandii, Macedonii, Czarnogóry i Szwajcarii) poinformowało biuro prasowe białoruskiego rządu. Embargo jest odwetem za sankcje gospodarcze nałożone na Białoruś po wywołaniu przez nią kryzysu migracyjnego na granicy z Polską.
Po raz kolejny ciężar negatywnych skutków rozgrywek politycznych przechodzi na polskie ogrodnictwo. Jeżeli chodzi o produkcję sadowniczą, to najbardziej zagrożony jest eksport polskich jabłek, który na pewno spadnie po nałożeniu embarga. Sytuacja handlu zagranicznego polskimi jabłkami jest o tyle niekorzystna, że brakuje nam dywersyfikacji rynków. Gdyby kierunki sprzedaży były zróżnicowane, nie odczulibyśmy tego, że jeden z rynków nam się wykruszył, bo efekty jego braku szybko złagodziłyby rynki alternatywne. Jest jednak inaczej – eksport polskich jabłek opiera się na dwóch głównych rynkach – Białorusi i Egipcie, i na obu tych rynkach nasza pozycja jest chwiejna (a jak bardzo, to pokazuje właśnie embargo).
W 2020 roku eksport polskich jabłek wyniósł 660 tys. t. Z tego 121,5 tys. t, czyli 18,4% sprzedano na Białorusi. Jest to bardzo znaczna ilość. Biorąc pod uwagę ogromną skalę polskiej produkcji jabłek przy jej stosunkowo niskim potencjale eksportowym, każde 10 tys. t, które uda się zdjąć z rynku krajowego poprawia sadownikom perspektywy na sprzedaż owoców – co dopiero 120 tys.
Oczywiście wcale nie musiało do tego dochodzić. Nasze stosunki z Białorusią mogły układać się pomyślnie, a eksport polskich produktów żywnościowych mógł się zwiększać, przynosząc nam zyski. Patrząc na całą sytuację chłodno, popełniliśmy bardzo wiele błędów w polityce międzynarodowej, które nawarstwiały się, stopniowo niszcząc rynek dla polskiego sektora ogrodniczego. Po co było nam angażować się w sprawę wyborów prezydenckich na Białorusi? Co w ten sposób osiągnęliśmy? Po co było wychodzić przed szereg i sprowadzać do Warszawy jakąś panią Cichanouską? Albo tę białoruską gimnastyczkę z Tokio? Było oczywiste, że takie gesty zostaną potraktowane przez białoruską dyktaturę jako mieszanie się w ich sprawy wewnętrzne, osobisty policzek i spowodują chęć zemsty. A dyktatura ta skądinąd była Polsce przez wiele lat przychylna, a przynajmniej neutralna.
Efektem jest przynajmniej czasowa utrata białoruskiego rynku oraz zapowiadana budowa muru, który będzie przecież przechodzić przez nasze dawne ziemie, bo historycznie należały one do Polski i zawsze biło tam polskie serce (Orzeszkowa napisała powieść „Nad Niemnem”, a nie „Nad Odrą”…).
Kiedy jednak sytuacja zaogniła się na tyle, że Białorusini zaczęli przeć ku wojnie hybrydowej, w porozumieniu i ku zadowoleniu Rosjan sprowadzając na granicę nielegalnych imigrantów, nie było już odwrotu. Musiała nastąpić reakcja polskich władz, bo bezpieczeństwo wewnętrzne jest ważniejsze niż eksport jabłek czy warzyw. Tak czy inaczej, jako producenci rolni możemy mieć uzasadnione pretensje, bo mówi się, że polityka to umiejętność robienia interesów. Tymczasem w polskiej polityce zagranicznej - niezależnie, która partia ją prowadzi - w ogóle nie uwzględnia się interesów polskich rolników (co może i jest skutkiem tego, że nie mamy w Sejmie żadnej liczącej się reprezentacji, która przedstawiłaby nasze sprawy).
Mleko się już rozlało i teraz trzeba zastanowić się, jaki wpływ będzie miało czasowe zamknięcie białoruskiego rynku dla polskich owoców oraz jakie są perspektywy na wznowienie współpracy po upływie pierwszego półrocza 2022 roku?
Uwzględniając wielkość eksportu polskich jabłek na Białoruś w dwóch minionych sezonach handlowych, możemy uśrednić, że sprzedawaliśmy tam ok. 120 tys. t w sezonie. Analizując dane Eurostatu za dwa ubiegłe sezony handlowe, między wrześniem a grudniem wysyłaliśmy na Białoruś średnio 35 tys. t, czyli niewiele ponad ¼ całości eksportu. Eksport na Białoruś rozkręcał się dopiero od grudnia (włącznie). Od grudnia do czerwca sprzedawaliśmy już na Białoruś od kilkunastu do ponad trzydziestu tys. t jabłek miesięcznie. Tak więc to pierwsza połowa roku następującego po zbiorach jabłek była najważniejsza w eksporcie jabłek na Białoruś. I ten najlepszy w handlu okres tracimy za sprawą białoruskiego embarga w 2022 roku.
Chociaż w dobie nadprodukcji powinniśmy się liczyć z każdym zagranicznym odbiorcą polskich jabłek, to utrata białoruskiego rynku na 6 miesięcy raczej nie spowoduje kryzysu w polskim sadownictwie. Trudno, stało się, trzeba ich przeczekać. Kiedyś nie było Egiptu i też jakoś sobie radziliśmy. Przy zbiorze rzędu 3,5 mln t, 100 tys. w jedną czy drugą stronę ani nas nie zbawi, ani nie wywoła dramatu. Może będzie to bodziec do poszukiwania bardziej stabilnych i bardziej perspektywicznych rynków zagranicznych dla naszych jabłek oraz – co wątpliwe – do prowadzenia mądrzejszej polityki zagranicznej. Wtedy moglibyśmy powiedzieć jak kiedyś Lech Wałęsa: Dobrze się stało, że się źle stało.
Czytaj więcej: Dlaczego nie liczymy się w handlu zagranicznym?
Z punktu wycofania lub ewentualnego wznowienia sankcji będzie miał znaczenie ich wpływ na sytuację gospodarczą Białorusi. Produkcja ogrodnicza (poza wybranymi towarami, przede wszystkim ziemniakami) jest tam słabo rozwinięta. Gospodarka jest uzależniona od importu. Jeżeli spadek importu poskutkuje niedoborami podstawowych towarów na rynku, Białorusini najprawdopodobniej złagodnieją, sytuacja się unormuje, a współpraca handlowa zostanie przywrócona. Pomocne będą tu starania polskich władz, aby niepotrzebnie nie zaogniać konfliktu.
Odnosząc się do skutków wprowadzenia embarga dla kraju, białoruski reżim uzasadnia, że niedobory produktów żywnościowych zostaną zrekompensowane importem z krajów „przyjaźnie nastawionych” oraz produkcją własną. Uruchomienie własnej produkcji ogrodniczej w ciągu jednego sezonu jest scenariuszem kompletnie nierealnym, przekonali się o tym Rosjanie. Do tego potrzeba lat, jeśli nie dziesięcioleci. Szczególnie, jeżeli produkcja ta jest tak straszliwie zacofana jak na Białorusi (mówię to jako naoczny świadek).
Ale już import z krajów „przyjaźnie nastawionych” powinien nas bardziej niepokoić. O które państwa może chodzić Łukaszence? Będzie to zapewne Rosja, Chiny i Ukraina, które już teraz są ważniejszym od Polski partnerem handlowym Białorusi. Niewykluczone, że na tamtejszym rynku umocnią się również inne kraje, które nie funkcjonują w strukturach UE i nie zostaną objęte działaniem embarga, a mają przyzwoicie rozwiniętą produkcję owoców i warzyw – Turcja, Serbia i Mołdawia. Przyjaźń z Rosją pozwala Białorusi na swobodny przepływ towarów z terenów byłych republik radzieckich (np. z Uzbekistanu) oraz z Chin. Z kolei Turcy już nie raz udowodnili, że w handlu zagranicznym nie mają żadnych sentymentów i potrafią umiejętnie korzystać z takich sytuacji.
Przypominamy: Jak Turcy robią interesy na światowym rynku owoców i warzyw?
Jeżeli więc chodzi o Polskę, to zagrożeniem znacznie większym niż to czasowe wstrzymanie eksportu (który – miejmy nadzieję – okaże się dla wszystkich zimnym prysznicem) byłoby trwałe wyparcie naszych owoców i warzyw z chłonnego rynku białoruskiego przez inne kraje, które mogą konkurować z nami niskimi cenami.
Komentarze
prawie niemożliwe .Jaka byłaby cena? Trzeba aby polskie jabłka szły z naklejką Ukraina.Przeciez Ukraina musi się nam jakoś zrewanżować za naszą pomoc polityczną wojskową itd