Albo produkcja wielkopowierzchniowa, albo badylarstwo?
Polskie sadownictwo od lat zmaga się z problemem niskiej opłacalności produkcji większości gatunków owoców. Przyczyny obecnego kryzysu w branży są różne. Trzy podstawowe to nadprodukcja, wąskie możliwości zbytu (przede wszystkim z powodu zamknięcia rynku wschodniego, na który ukierunkowana była polska produkcja) oraz patologie w obrocie owocami (polityka cenowa przetwórni i sieci marketów o zagranicznym kapitale oraz grup producenckich).
Jak do tej pory, w bieżącym sezonie największych problemów doświadczyli producenci wiśni. Widoki na ceny jabłek przemysłowych i deserowych również nie są najlepsze, ale pełnia handlu tymi owocami dopiero przed nami. Niczego więc nie przesądzajmy.
Zakończenie zbioru wiśni to dobry moment na podsumowania i wyciągnięcie wniosków. W 2021 roku stawki narzucone przez przetwórców były tak niskie, że w wielu gospodarstwach z trudem pokrywały koszty produkcji. Dlatego znaczna część producentów postanowiła wcale nie przystępować do zbiorów, a setki ton owoców zgniły na drzewach.
Sezon pokazał, że w obecnych warunkach rynku najtrudniej mają średni producenci, których jest najwięcej. Przychód z hektara sadu wiśniowego produkującego owoce do mrożenia wyniósł przy pomyślnym plonowaniu (20 t) około 12 tys. zł. Od kwoty tej trzeba jeszcze odjąć nakłady na koszty produkcji (nawozy, środki ochrony roślin itp.). Posiadacz 5 – hektarowego sadu wiśniowego, o ile zbiór przeprowadził, mógł więc wyciągnąć ok. 50 tys. zł. Jest to kwota, która wobec rosnącej inflacji z trudem pozwala zapewnić byt rodzinie, nie wspominając już o niezbędnych inwestycjach w sprzęt czy wymianę nasadzeń.
Czytaj więcej: To koniec ery ręcznie rwanej wiśni?
Zaczęto zwracać uwagę, że jeżeli kryzys w branży będzie się pogłębiał, prowadzenie średnich, rodzinnych gospodarstw sadowniczych straci rację bytu. Największe szanse na odnalezienie się w trudnych warunkach rynku mają wielkopowierzchniowe gospodarstwa sadownicze, które z racji dużej powierzchni nasadzeń, mają wielką produkcję i łatwiej wynegocjować im korzystne warunki sprzedaży owoców. Posiadanie 100 ha sadu wiśniowego ze zbiorem kombajnowym dawałoby możliwość znacznie lepszego zarobku, nawet przy obecnych stawkach skupu. Duże gospodarstwa stać na inwestowanie w maksymalizację plonu oraz mechanizację zbioru (np. kombajny). Są wyspecjalizowane w danym kierunku produkcji
Nie jest to rzeczywistość, w której chcielibyśmy funkcjonować. Nie jest to przyszłość, którą chcemy pozostawić naszym dzieciom. Tylko gospodarka oparta na małych i średnich podmiotach rodzinnych gwarantowałaby, że Polacy byliby u siebie na swoim. Mogliby pracować i pomnażać odziedziczony po rodzicach majątek. Niszczenie polskich przedsiębiorstw (w tym gospodarstw rolnych) doprowadzi do tego, że Polak będzie miał do wyboru jedynie dwie ścieżki – albo pracować na etat w zagranicznym koncernie, albo w firmie państwowej. Niestety, kolejne ekipy rządzące nie robią nic, aby wyjść naprzeciw problemom polskiego sadownictwa.
Pojawiają się również opinie, że w tych trudnych warunkach rynkowych lepsze szanse na zarobek od średnich sadowników mogą mieć drobni producenci rolni, sprzedający swoje owoce oraz warzywa lokalnie i bezpośrednio. Mogą oni samodzielnie ustalać ceny produktów i nie muszą pomniejszać swojego zarobku o marżę pośredników. Dobrze pokazał to handel ręcznie rwaną wiśnią, za kilogram której w skupach wypłacano 1,3 zł, zaś w handlu detalicznym sprzedawała się ona po 4 zł. Dlatego wielu producentów postanowiło nie sprzedawać owoców w skupie, lecz oberwać i zbyć tyle, ile się dało na lokalnych rynkach.
Sprzedaż owoców „na kilogramy” jest wymagająca i czasochłonna. Nie pozwala zagospodarować większych partii towaru. Daje jednak możliwość uzyskania stawek zbliżonych do tych ze sprzedaży detalicznej. Mniej znaczy tu więcej.
W poprzednim systemie komunistyczna propaganda pogardliwie określała drobnych producentów ogrodniczych, którzy zaopatrywali lokalną społeczność w deficytowe towary żywnościowe, jako „badylarzy”. Badylarzom wiodło się jednak nie najgorzej, a mała, ale własna produkcja zapewniała wielu z nim godziwe warunki życia.
„Współczesny badylarz” ma całkiem szerokie możliwości działania, które nie ograniczają się jedynie do kilowania owoców na rynkach lub ich sprzedaży bezpośrednio z gospodarstwa, Internet pozwala założyć własną stronę lub profil na Facebooku i skutecznie się zareklamować. Dobrze zarabiający mieszkańcy miast poszukują zdrowej, wysokiej jakości żywności pochodzącej od polskich producentów. Niektórzy sadownicy z powodzeniem prowadzą nawet sprzedaż owoców twardych na odległość, np. jabłek z paczkomatów.
Jest to nisza, na którą warto zwrócić uwagę w dzisiejszych, kryzysowych warunkach produkcji. Może też stanowić dodatek do produkcji prowadzonej na większą skalę.
Związane z tematem
Sprzedaż owoców bezpośrednio z gospodarstwa - 10 porad, jak znaleźć klientów
Komentarze
Brak komentarzy