70 gr za kg jabłek... Kto bierze różnicę?
Mawia się, że narzekanie jest polskim sportem narodowym, a niektórzy bardziej zaznajomieni z branżą ogrodniczą twierdzą, że skłonność do użalania się nad realiami rynku jest typową cechą sadowników. Patrząc jednak na aktualne cenniki grup producenckich, które skupują mniej chodliwe odmiany jabłek (Gloster, Idared) po 70 – 80 gr za kg, naprawdę trudno byłoby dojść do wniosku, że nie mamy do tych narzekań powodów.
Ale zostawmy już w spokoju nieszczęsnego Glostera i Idareda, bo ktoś mógłby powiedzieć, że produkując te umierające odmiany, nie należało spodziewać się więcej. Ceny innych odmian także znacznie spadły w porównaniu z marcem czy kwietniem. Oto za kilogram Szampiona czy Ligola w kalibrze 70+ grupy wypłacają nam dziś złotówkę.
Obniżki cen uzasadnia się niską jakością owoców oraz kumulacją towaru w końcówce sezonu. Są to fakty, z którymi trudno dyskutować. Po przymrozkowym i wilgotnym sezonie 2020 trwałość przechowalnicza jabłek ucierpiała. Zbiorowo nie zdaliśmy egzaminu z produkcji owoców wysokiej jakości w trudnych warunkach pogodowych. Mamy jeszcze wiele do poprawy, ale grunt to wyciągać wnioski z niepowodzeń. Do chłodni kierowano towar niskiej jakości, licząc na to, że popyt będzie duży i uda się sprzedać praktycznie wszystko. Zamiast wprowadzać owoce na rynek w miarę stopniowo, przetrzymaliśmy jabłka do końca sezonu, kiedy mają już dużą konkurencję ze strony truskawek czy czereśni. Liczyliśmy, że powtórzy się hossa z ubiegłego roku, która okazała się być niestety krótkotrwałym powikłaniem po koronawirusie.
Takie myślenie zderza się jednak z twardą ścianą logiki. Czy oba wspomniane negatywne zjawiska dotyczą wyłącznie rynku producenta? Skoro jest nadpodaż i niska jakość, to powinny się one odbijać także na cenach w sprzedaży detalicznej. Na rynku jest dużo jabłek marnej jakości, więc markety czy kioskarze powinni obniżać ceny. Tymczasem w detalu jabłko trzyma cenę, a nawet drożeje – dziś konsumenci płacą za nie 3,5 – 4 zł za kg. Obniżki obejmują tylko sadowników. I nikogo to nie dziwi.
Pieniądze za realną wartość towaru wsiąkają gdzieś na kolejnych ogniwach łańcucha pośredników.
Sami się tak urządziliśmy…
Odłóżmy na bok grupy i przyjrzyjmy się sytuacji na rynkach hurtowych. Giełdy, chociaż ich znaczenie w handlu owocami spada z roku na rok, są dobrym odzwierciedleniem aktualnej sytuacji na rynku jabłek. Wynika to z prostego faktu, że ceny ustalają tam sami sadownicy w kontaktach ze swoimi odbiorcami. Nawet jeżeli wskutek paniki następują obniżki, to i tak decyzję o tym podejmują zbiorowo sadownicy, którzy licytują się na ceny towaru w dół. Odgórnie nikt nie narzuca im cenników.
I dobry przykład z dnia dzisiejszego – handlarka kupiła na Broniszach skrzynkę dobrej jakości Szampiona za 25 zł (1,67 zł za kg). Jabłka te sprzedaje później w warzywniaku na Mokotowie za 4 zł za kg. Skoro wystawia je za taką cenę, znaczy, że chętni się znajdują. Gdyby tak nie było, musiałaby sprzedać taniej, żeby zarobić. Czy przewiezienie towaru niecałe 20 km jest wystarczającym uzasadnieniem, aby naliczyć sobie marżę wynoszącą 2,33 zł na kilogramie?
Mogłaby odpowiedzieć, że ciążą na niej koszty wynajmu lokalu czy składki na ZUS. Dba o swój interes, chce na nim zarabiać, a nie tracić. My jednak obciążeni jesteśmy kosztami produkcji – począwszy od drzewek i konstrukcji, przez nawozy i środki ochrony roślin, a skończywszy na zbiorze i przechowywaniu, a także transporcie na rynek hurtowy (często znacznie dalej niż 20 km!).
Fakt, że detaliści wystawiają towar za ceny 2 – 3 – krotnie wyższe niż w hurcie jest regułą. Nie inaczej było w poprzednim sezonie, który uznaliśmy przecież za nadzwyczaj dochodowy. Jabłka kupowane od sadownika za 4 zł za kg sprzedawano w detalu po 12 zł. Konsumenci akceptują te ceny, ale wyobrażają sobie, że zarabiamy na jabłkach krocie. Mają nas za wyzyskiwaczy, czemu często dawali upust w 2020 roku. To jednak nie ma większego znaczenia, bo prawda musi stać na własnych nogach – każdy, kto wykaże odrobinę woli, może sobie sprawdzić, jak było wtedy naprawdę.
Wina nie leży tylko po stronie różnych spekulantów, ale także po naszej. Problemem jest brak solidarności w środowisku. Dlaczego nie mielibyśmy zrobić sobie własnej „zmowy cenowej”, podobnie jak robią przetwórcy? „Nie sprzedajemy w hurcie wysokiej jakości jabłka taniej niż za 2,5 zł”. Detaliści, chcąc utrzymać płynność w handlu, musieliby zaakceptować nasze warunki. Nadal sprzedawaliby po 4 zł za kg, bo drożej nikt by chyba nie kupił, ale ich marża wynosiłaby 1 – 1,5 zł, czyli i tak bardzo dużo. Trudne sytuacje wymagają mocnych słów - sad to nie plantacja bawełny, zaś sadownik nie jest Murzynem pracującym niewolniczo na cudzy zysk. Trzeba skończyć z podziałami i wspólnie upomnieć się o swoje prawa. Pytanie tylko, czy jest to możliwe?
Komentarze
Brak komentarzy